czwartek, 10 listopada 2011

Zion i świątynia Sinawava

Przed nami 450 km drogi do Parku Narodowego Zion w południowym Utah. Po drodze uzupełniamy prowiant, i bierzemy upragniony prysznic w jednym z przydrożnych moteli. Tak naprawdę to dopiero pod prysznicem pożegnaliśmy się z Dolina Śmierci spłukując jej ostanie ziarna pustynnego piasku. Od teraz będzie nas pokrywał pył z czerwonego piaskowca, tak bardzo charakterystycznego dla krajobrazów Utah i Arizony. W Zion szybko rozbijamy namioty, wypełniamy żołądki standardową porcją wysuszonej salami po czym wsiadamy do parkowego autobusu, który zawiezie nas do części kanionu zwanej Świątynią Sinawava. Wysiedliśmy z autobusu praktycznie wchodząc do wnętrza samej świątyni, której tajemniczo brzmiąca nazwa, Sinawava była mi raczej obca. Trochę kojarzyła mi się z hinduska kulturą ale tak naprawdę to jej nazwa pochodzi z języka indian Paiute i oznacza, świątynia kojota. Nie ważne jakiego jest się wyznania, każdy widząc to miejsce poczuje się, ze jest w świątyni swojej wiary. Wiele lat temu jeden z indian Paiute pokazał mormonowi ten zakątek i stad już krotka droga do nazwy Zion (Syjon), który dla mormonów oznacza miejsce, w którym ludzie są zjednoczenie i czyści w sercu. Dla innych Syjon to ziemia obiecana, w której Bóg będzie mieszkał ze swoim ludem, więc wychodzi prawie na to samo:-) Myślę, ze architekci kościołów czerpali inspiracje z takich właśnie świątyń jak Sinawava, wyglądającej niczym główna nawa, której charakter nadają wysokie na pól kilometra ściany kanionu. Nie jest to jednak nawa gotycka, bowiem bardziej przypomina ona główna nawę z bazyliki, do której od góry wchodzi ogrom światła. To światło odbija się od ciepłych kolorem ścian powodując, ze Sianawava jest tez świątynia dla fotografów. Na sam dół świątyni kojota dochodzi kilkukrotnie odbite i przefiltrowane światło, boskie światło.


Kiedy Bronek zobaczył to miejsce, cieszył się jak dziecko. Cieszył się, że nie jest już w Dolinie Śmierci, bowiem jak powiedział, tutaj w Zion czuje się życie, tutaj jest przyroda, która go wycisza. Nie cały rok później stałem w tym samym miejscu z Halina i pamiętam pozytywna ekspresje na jej twarzy, dokładnie ten sam rodzaj ekspresji wczesnej widzianej na twarzy Bronka. Od tego momentu Halina jest zauroczona Zion i marzy, żeby tam wrócić. Hmmm, dobrze mieć wspólne marzenia, prawda :-)

8 komentarzy:

  1. Piękny post Rafał. Pięknie zilustrowany - dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Srodek tekstu byl juz wczesniej napisany dla Foto-Przyrody. Dodalem tylko poczatek, zeby kontynuowac relacje i koncowke, bowiem zdazylem byc tam juz drugi raz :-) Fajnie, ze sie podoba, dzieki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zion to miejsce, ktore potrafi zauroczyc, ja moglabym tam wrocic juz jutro. Jestem wdzieczna, ze Rafal potrafi takie miejsca znalezc i zorganizowac wyjazd. Polecam jego zdolnosci organizacyjne tym wszystkim, ktorzy chca przyjechac na ten kontynent. Ostrzegam jednak, spanie pod namiotem i brak prysznicy przez pare dni, ale wierzcie mi mozna przezyc i nawet nie zwrocic na to uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie wyprawy moglbym organizowac przez calusienki rok. Moglbym nawet zapomniec o biologii molekularnej :-) Potraktuje to jako pierwsza reklame, za ktora serdecznie dziekuje :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rafał, dzięki za przypomnienie mi tego co wtedy czułem. Ja się jeszcze troszkę czasu potrzebuje, żeby tam wrócić nawet we wspomnieniach....

    OdpowiedzUsuń
  6. Bronek - najwazniejsze, ze ten czas bedzie :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie Rafał. Będzie. Już niedługo... :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Halinka ma fantastyczne pomysły - jeśli ona twierdzi, że warto było zapomnieć o prysznicu, to ja jej wierze :D I może weź faktycznie pod uwagę, przynajmniej periodyczne, zaniki pamięci w zakresie biologii molekularnej:DDDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń