niedziela, 18 grudnia 2011

Na wigilijnym stole ...

Podczas studiów, zajęcia z geologii były dla mnie najlepszą pigułką na sen. Pan profesor najczęściej podawał suche fakty o minerałach wyciągając poszczególne próbki ze swoich zaklętych szufladek. Zapewne był On typem kolekcjonara i brakowało jemu charyzmy Indiana Jones, który z geologii zrobiłby podobną przygodę na wzór poszukiwaczy zaginionej arki. Dzisiaj trochę żałuję, że przysypiałem na jego wykładach, bowiem za każdym razem kiedy jestem pośród skalnych tworów to najczęsciej widzę w nich tylko formę czystej abstrakcji :-). Ten rodzaj geologicznej frustracji czasami zaowocuje w postaci kadru, w którym obraz w niczym nie przypomina minerałów z gabinetu Pana profesora.


W tym ujęciu ujrzałem bochenki chleba wypieczone w geologicznej piekarni. Domyślam się, ze żytnią mąkę zastąpił piaskowiec z Arizony a woda poprzez cykle zamarzania i odtajania uformowała ich ksztalt.
Przy okazji nadchodzących świąt, wszystkim życzę świeżo wypieczonego chleba na wigilijnym stole. Żeby święta były bardziej radosne niż wspomniane wykłady z geologii i żeby w każdej zaklętej szufladzie zamiast nudnych minerałów każdy mógł znaleść swój wymarzony podarunek.

czwartek, 8 grudnia 2011

Powroty

Gdzie i kiedy zacząć powrót w Narrows, to dla większości całkiem poważny dylemat. Było tam tak cudownie, że łatwo zapomnieć o wszystkim, a szczególnie o bezwzględnym upływie czasu.



Dla własnego bezpieczeństwa byłem zmuszony zaprogramować godzinę powrotu w komórce. Kiedy ta godzina wybiła, czułem się jakby to był poranny alarm, który przerywa mi sen o baśniowej krainie. Przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów, żeby zobaczyć co kryje się za zakrętem. Oczywiście były za nim następne zakręty, których diabelska moc kusiła, żeby iść jeszcze dalej. Kiedy alarm zadzwonił już trzeci raz z trudnością zignorowałem pokusę i zacząłem wracać do wyjściowej bazy w świątyni Sinawava. W ostatniej fazie powrotu szliśmy ponownie razem i wtedy zapadła jednoznaczna decyzja - jutro tutaj wracamy. Szybko pojechaliśmy do Springdale, żeby przedłużyć wypożyczony sprzęt. Kiedy ściągaliśmy buty, po chwilowym doznaniu lekkości nagle zaczynamy zatykać nosy, buzie i staramy się kontrolować odruch wymiotny. Dla mnie to było najintensywniejsze doświadczenie z zapachem, którego odór był potężną dawka niewyobrażalnego smrodu. Jerzy to chyba najlepiej ujął w słowach: "Nie mam pojęcia jak to możliwe, by zdrowe, niegnijące ciało wykręciło taki numer".
Następnego dnia, Bronek i Jerzy z trudem zakładają wciąż mokre i zabójczo smrodliwe skarpety z neoprenu a ja podziwiam ich determinacje z przyzwoitej odległości. Widzac ich trud i poświęcenie poddałem się i wybrałem własne skarpety z wełny oraz suche traperki. Podwiozłem chłopaków, do świątyni Sinawava, którzy w strojach nurka wyruszyli na ponowny podbój Narrows. Ja podążyłem w przeciwny kierunku na podbój bardziej suchych ścian kanionu. Nie ukrywam, że przez pierwsze minuty bardzo tego żałowałem, ale czułem, że za jakiś czas przeżyje deja vu.  Dokładnie tak się stało, bowiem kilka miesięcy później, w sierpniu w towarzystwie Marty i Kuby ponownie miałem ten sam dylemat, w którym miejscu zacząć powrotna drogę z Narrows.


Marta zrobiła tam swoje życiowe zdjęcie, przepięknie oddając prawdziwą atmosferę tego miejsca. Zadbała o wszystkie kluczowe elementy klasycznej kompozycji, pierwszy plan, dynamika, oddanie skali ... O takich kompozycjach zwykłem mówić, że poruszam się po nich bez błądzenia.

Zdjęcie Marty
Kiedy wróciliśmy, dzieciaki zwierzyły mi się, ze, do tej pory to była ich najlepsza wędrówka, która będą długo pamiętać. Z tej drugiej wędrówki do Narrows właśnie to ich zwierzenie utkwi w mojej pamięci na zawsze.