poniedziałek, 28 listopada 2011

Lunch atop a Skyscraper

"Lunch atop a Skyscraper " to oryginalny tytuł zdjęcia, którego autorem jest Charles Ebbets. Zdjęcie przedstawia pracowników podczas budowy wieżowca RCA w 1932, którzy spędzają lunch siedząc na żeliwnym dźwigarze. Nie było by w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, że pod nimi rozpościera sie Manhattan a ich nogi luźno zwisają jakby siedzieli na parkowym murku.


Jakiś czas temu zidentifikowano pochodzenie tych osób. Większość z nich to emigranci z Irlandii i Nowej Fundlandii a ten ostatni po prawej stronie pochodził ze Slowacji. Dzisiaj to zdjęcie ma status americana, tutaj widać, że ten kraj tworzyli ludzie odważni i pracowici. Nie jestem pewien czy to samo mogę powiedzieć w czasie teraźniejszym, szczegolnie w świetle ruchu "Occupy Wall Street", który walczy o to, żeby Ameryka była taka jak kiedyś. Kraj dla wszytkich a nie tylko dla jednego procentu tych, którzy nic nie tworząc ograbiają resztę społeczeństwa.


Specerując w ostanią sobotę po Manhattanie, stworzyłem wlasna wersję "Lunch atop a Skyscraper " Wersję, która pokazuje jak sztuczna jest dzisiejsza Ameryka. Może dlatego preferuję fotografować przyrodę i krajobrazy, bowiem w nich widzę samą szczerość i pawdę.

środa, 23 listopada 2011

Americana

Americana - pod tym pojęciem kryje się niemal wszystko co jest bardzo charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. Klasyczna butelka Coca Coli jest tego dobrym przykładem. W niektórych krajach stworzono podobne pojecie, jedno z ciekawszych to Kiwiana wymyślona przez Nowo Zelandczyków.


Kilka miesięcy temu znalazłem starego pick-upa, porzuconego obok stodoły, na której wciąż widniał napis Mail Pouch Tobacco. Dwa elementy z przeszłości, będące typowym elementem z gatunku americana. Myślę, że jest to całkiem fajny temat, żeby zacząć nową serie :-)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Lochy turkusowej rzeki

Krajobraz w Narrows traktował nas tak jak dziadkowie traktują swoje wnuki, obdarzając je cukierkami za każdy uśmiech. Brodząc na dnie kanionu, zobaczyłem tam cuda ze swoich najlepszych snów. Rajskie wiszące ogrody, które dzięki Jerzemu możnę każdy tutaj podziwiać, czy cudownie piękne ściany z piaskowca, przypominające fasady kamienic z Wenecji.


Było tam też miejsce, które wywolało u mnie mieszane uczucia, nazwałem je „Lochy turkusowej rzeki” Przez moment wyobraziłem sobie, że jestem więziony w tych lochach i przez grube żeliwne kraty widzę po drugiej stronie kraine wolności, przez która płynie turkusowa rzeka, a której świeżości zaznać nie mogę. Na szczęscie ja mogłem dalej podążać nurtem tej rzeki ....


W końcu doszedłem do miejsca, które w Narrows ma przydomek Wall Street. Ściany po obu brzegach są tam już tak blisko siebie i tak wysokie, że przypominają ulice pogrążone w cieniach drapaczy chmur. Próbując utrwalić atmosferę tego miejsca, zauważyłem, że horyzontalny układ warstw na skalnych ścianach, oddaje bezwględność i szybkość toczącego sie tam życia, podobnie jak ma to miejsce na Wall Street.


Powrotną drogę opiszę w następnym odcinku. Będzie też o granicach wytrzymałości, o rezygnacji  oraz przeżyciu z serii deja vu.

środa, 16 listopada 2011

Zion Narrows

Tuż za światynią Sinawava, zaczyna się szlak, na którym większość turystów wygląda jakby wyszła na krótki spacer do miejskiego parku. Ale od czasu do czasu mija sie ludzi, którzy ubrani są w dziwaczne stroje, często wodą ociekające. Wypożyczyliśmy podobne stroje i dołączyliśmy do frakcji mokrych turystow. Po nie całych dwóch kilometrach, parkowa aleja doprowadza nas to miejsca, od którego reszta wędrówki już w niczym nie przypomina te, które znamy z chodzenia po typowych górskich i leśnych szlakach. W tym miejscu kończy sie przygoda dla suchej frakcji piechurów, wchodzimy do Narrows, świata zamkniętego pomiędzy dwoma skalnym ścianami, gdzie od ściany do ściany płynie górska rzeka, zwana Virgine. Ściany są prawie pionowe, miejscami sięgające 500 metrów i jeśli chce się zobaczyć dalej położone partie kanionu, przez kilka kilometrów trzeba iść pod prąd we wodzie, której temperatura w listopadzie jest poniżej 10 stopni. W takich warunkach skarpety z neoprenu, specjalne buty i nieprzemakalne spodnie pozowoliły nam w pełnym komforcie cieszyć sie pięknymi widokami. Przez pierwszy kwadrans każdy z nas z obawą myślal o plecakach wypełnionych sprzętem fotograficznym. Przez ten kwadrans najbardziej zestresowany to chyba był Bronek, który dziwgał cenny obiektyw Zeissa. Pożniej zaczeły rozpościerać się przed nami takie widoki, że już nikt z nas nie pamiętał o możliowści utopienia sprzętu. Szczególnie po tym jak magiczne światło przywitało nas już po kilku minutach brodzenia na dnie kanionu.


Od tego momentu każdy z nas postanowił brodzić swoim nurtem z nadzieją, że na wieczność zatrzyma erozję tego miejsca.


Przeżyłem tam wspaniałe chwile, kilka samotnie spędzonych godzin na poszukiwaniu ulotnych egzystencji w Narrows. Juz wkrótce opisze i zobrazuje te chwile w następnym odcinku. Nawet mam juz gotowy tytuł, "Lochy turkusowej rzeki".

czwartek, 10 listopada 2011

Zion i świątynia Sinawava

Przed nami 450 km drogi do Parku Narodowego Zion w południowym Utah. Po drodze uzupełniamy prowiant, i bierzemy upragniony prysznic w jednym z przydrożnych moteli. Tak naprawdę to dopiero pod prysznicem pożegnaliśmy się z Dolina Śmierci spłukując jej ostanie ziarna pustynnego piasku. Od teraz będzie nas pokrywał pył z czerwonego piaskowca, tak bardzo charakterystycznego dla krajobrazów Utah i Arizony. W Zion szybko rozbijamy namioty, wypełniamy żołądki standardową porcją wysuszonej salami po czym wsiadamy do parkowego autobusu, który zawiezie nas do części kanionu zwanej Świątynią Sinawava. Wysiedliśmy z autobusu praktycznie wchodząc do wnętrza samej świątyni, której tajemniczo brzmiąca nazwa, Sinawava była mi raczej obca. Trochę kojarzyła mi się z hinduska kulturą ale tak naprawdę to jej nazwa pochodzi z języka indian Paiute i oznacza, świątynia kojota. Nie ważne jakiego jest się wyznania, każdy widząc to miejsce poczuje się, ze jest w świątyni swojej wiary. Wiele lat temu jeden z indian Paiute pokazał mormonowi ten zakątek i stad już krotka droga do nazwy Zion (Syjon), który dla mormonów oznacza miejsce, w którym ludzie są zjednoczenie i czyści w sercu. Dla innych Syjon to ziemia obiecana, w której Bóg będzie mieszkał ze swoim ludem, więc wychodzi prawie na to samo:-) Myślę, ze architekci kościołów czerpali inspiracje z takich właśnie świątyń jak Sinawava, wyglądającej niczym główna nawa, której charakter nadają wysokie na pól kilometra ściany kanionu. Nie jest to jednak nawa gotycka, bowiem bardziej przypomina ona główna nawę z bazyliki, do której od góry wchodzi ogrom światła. To światło odbija się od ciepłych kolorem ścian powodując, ze Sianawava jest tez świątynia dla fotografów. Na sam dół świątyni kojota dochodzi kilkukrotnie odbite i przefiltrowane światło, boskie światło.


Kiedy Bronek zobaczył to miejsce, cieszył się jak dziecko. Cieszył się, że nie jest już w Dolinie Śmierci, bowiem jak powiedział, tutaj w Zion czuje się życie, tutaj jest przyroda, która go wycisza. Nie cały rok później stałem w tym samym miejscu z Halina i pamiętam pozytywna ekspresje na jej twarzy, dokładnie ten sam rodzaj ekspresji wczesnej widzianej na twarzy Bronka. Od tego momentu Halina jest zauroczona Zion i marzy, żeby tam wrócić. Hmmm, dobrze mieć wspólne marzenia, prawda :-)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Tuż za rzeką

Do granicy New Jersey z Pensylwanią mam zaledwie 30 km i często odwiedzam ten region po obu stronach rzeki Delaware. To właśnie tam Washington przekraczał rzekę podczas rewolucji amerykańskiej w dniu Bożego Narodzenia, 1776 roku, celem zaskoczenia Anglików bazujących w Trenton. Dzisiaj są tam małe przeurocze miasteczka, New Hope, Stockton czy Lambertville, które są zamieszkałe przez ludzi z dużym poszanowaniem dla otaczającej przyrody. Z jednej strony sielankowy spokój a z drugiej Nowy Jork i Filadelfia na wyciągniecie ręki, prawie idealne miejsce, żeby zakotwiczyć się na dobre 


Bardzo lubię być tam wcześnie rano, kiedy światło i zapach serwują doskonałe śniadanie, popijane najprawdziwszą kawą, kupioną gdzieś po drodze do Pensylwanii.