środa, 19 października 2011

Spotkanie z grzechotnikiem (Stany cz.8)

Od skrzyżowania czajników do Racetrack dzieliło nas już kilka kilometrów. Dojechaliśmy do celu na dwie godziny przed zachodem, zdecydowanie zostało nam za mało czasu zakładając jak ciekawe i olbrzymie jest to miejsce. Racetrack to wyschnięte jezioro (playa) płaskie jak stół o wielkości 4.5 km na 2 km. Jest wystarczająco duże i kontrastowe, że z łatwością można je zlokalizować na zdjęciach satelitarnych.


Patrząc na załączoną mapę satelitarną, przyjechaliśmy od strony północnej i dalej jechaliśmy wzdłuż zachodniego brzegu. Po naszej prawie stronie, smoliste w kolorze góry, rzucały cień, tak olbrzymi, że momentalnie poczułem ciarki na plecach . Czym szybciej uciekliśmy z mrocznego cienia i z przyjemnością wskoczyliśmy na stół, którego blat to nieskończenie spękana od żaru ziemia.


Rozbiegliśmy się po tym stole w rożnych kierunkach. Każdy z nas miał nadzieje znaleźć jakieś smaczne danie. Mnie trafił się cały bochenek razowego chleba, twardy jak kamień, bowiem przez miliony leżał na tym stole suszony słonecznym wiatrem.


Chwilę póżniej trafił mnie się lepszy kąsek. Idąc, nagle usłyszałem dźwięk, który był tak jednoznaczny, że od razu szukałem pod nogami grzechotnika. Był zwinięty z lekko uniesiona głowa, około dwa metry od prawego buta. Prze kilka minut patrzeliśmy na siebie, po czym grzechotnik się uspokoił, dając do zrozumienia, że jest gotowy na sesje zdjęciowa.


W drodze powrotnej obejrzałem się na odległą południową stronę stołu, która słynie z wędrujących kamieni. Stąd też pochodzi nazwa Racetrack, czyli toru wyścigowego,  tylko i wyłącznie przenaczonego dla kamieni. Na żywo jeszcze nikt nie widział tego wyścigu ale ślady są na tyle ewidentne, że napisano kilka rozpraw doktorskich o tym zjawisku. Z żalem patrzyłem na południe, bowiem wiedziałem, że już nie dojdę to tej części stołu. Robiło się coraz ciemniej i zaczęło tak mocno wiać, ze sam mogłem się stać częścią spektaklu o wędrujących kamieniach.

8 komentarzy:

  1. Miliony lat suszenia, ale jakoś nie pościłeś :DDDDDDDD Wiem dlaczego: bo byliście na WIELKIM GŁODZIE :DDDDDDDDDDDDD Jak człowiek głodny, to wszystko mu smakuje, a jeszcze z jakim apetytem konsumuje :DDDDDDDDDDDDDDDDDD A tak poważnie: dzięki Rafale za następną porcję Stanów :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawde, ze bycie glodnym ma same dobre strony :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie to zdjęcie jest świetne: http://3.bp.blogspot.com/-3UnVT-zVszA/Tp8nnGXtroI/AAAAAAAAAJY/F4psz-mH98M/s1600/RG101029_417_W900BW.jpg
    a zwłaszcza ta faktura wyschniętej ziemi...
    no i podziwiam zimną krew przy spotkaniu z grzechotnikiem ;-)
    ja pewnie bym zwiała... (czego oczywiście bym potem potem żałowała ;-))

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasia,
    To zdjecie z faktura wyschnietej ziemi im wieksze tym jeszcze lepsze w odbiorze. Wowczas oprocz samej faktury sama przestrzen zaczyna odgrywac drugie skrzypce w tej kompozycji.
    Mysle, ze do grzechotnika raczej nie podchodzilem z zimna krwia, bowiem zdjecie jest bardziej ostre na jego ogonie niz glowie :-) Przy piewrszym spotkaniu jest to calkiem wybaczalne, a czy chcialbym jeszcze raz natknac sie na grzechotnika, hmmm nie jestem tego pewien :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej...
    echh... super tam było... i to jakos chyba rok temu... :-) A my mamy relacje z pierwszego tygodnia... :-)
    Dobrze ze zacząłeś pisać z powrotem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bronek-Dobrze pamietasz, to bedzie rok. Jesli utrzymamy tempo to za dwa lata skonczymy cala relacje :-)Mam nadzieje, ze po olbrzymiej dawce tureckiej street photography :-) wrocisz do naszej wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wróce, wróce... mam cały czas zapisanego drafta z naszych dwoch ostatnich dni w Dolinie Smierci. Musze go tylko ożywić... A potem już Zion i inne. Ale mam problem. Obecnie korporacja wysysa ze mnie wszystkie twórcze siły. Jesli jeszcze jestem wstanie ledwo zrobić zdjęcie, to już napisanie kilku słów mi nie wychodzi...

    OdpowiedzUsuń