Spróbujcie wypowiedzieć na głos – jubiihiibii – czy nie brzmi fajnie ? Ubehebe oznacza w jezyku Szoszonow, wielki koszyk w skale i właśnie tak nazywa się jeden z wulkanicznych kraterów w Dolinie Śmierci. Przedtem nigdy nie widziałem żadnego krateru, no może za wyjątkiem tego w Morasku pod Poznaniem :-) Krater z Moraska jest dziełem uderzenia meteorytu natomiast Ubehebe to krater pochodzenia hydro-wulkanicznego czyli gwarantowany przepis na wybuch : na dole gorąca lawa do góry twarda skała a pomiędzy uwięziona woda. Kiedy stałem na obrzeżu Ubehebe wciąż czułem ogrom tego wybuchu. Wnętrze krateru było udekorowane ciepłymi kolorami, którego kształt i struktura do złudzenia przypominało wiklinowy kosz, dokładnie tak jak widzieli to Szoszoni.
Powyżej Ubehebe jest jeszcze jeden krater, który nie dawał mi spokoju, więc postanowiłem tam szybko podejść i zaspokoić ciekawość. Podejście wyglądało na dziecinnie proste, ale silny wiatr zamienił wspinaczkę w 20 minutową mordęgę. Bliźniaczy krater okazał się być nie wart wysiłku, więc z zazdrością patrzyłem na Jerzego i Bronka, którzy 100 metrów niżej rozkoszowali się krajobrazem na zboczach Ubehebe. Szybko do nich dołączyłem i zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę chłopaki pozwolili mi skopiować kilka z ich ujęć. Bronkowe kopie są na jego blogu, tutaj.
Przy okazji wyjaśnię na czym polega kopiowanie kadrów w terenie ? Pytam się autora zdjęcia, gdzie dokładnie rozstawił swój statyw po czym szukam trzech dziurek, w które stawiam swój statyw. Kiedy Jerzy kopiuje, postępuje dokładnie tak samo ale zapyta się jeszcze o wysokość rozstawionego statywu, a Bronek wcale nie kopiuje, bowiem jego aparat jest marki Sony i trudno, żeby mógł kopiować to co zarejestruje Canon :-) Kilka dni później Jerzy miał już dosyć papugowania, więc pod pretekstem ułamał jedna nogę ze swojego statywu i od tego czasu miałem problem dopasować trzy nogi do dwóch dziurek. W ten oto sposób nasza technika fotografowania poszła w dwóch rożnych kierunkach. Pod koniec wyprawy statyw Jerzego miał już tylko jedną nogę. Dodam, ze przygoda ze statywem Jerzego jest jak najbardziej prawdziwa. Pozostaje tylko pytanie czy On je świadomie łamał czy one same się łamały, dosłownie paranoja :-)
Powyżej Ubehebe jest jeszcze jeden krater, który nie dawał mi spokoju, więc postanowiłem tam szybko podejść i zaspokoić ciekawość. Podejście wyglądało na dziecinnie proste, ale silny wiatr zamienił wspinaczkę w 20 minutową mordęgę. Bliźniaczy krater okazał się być nie wart wysiłku, więc z zazdrością patrzyłem na Jerzego i Bronka, którzy 100 metrów niżej rozkoszowali się krajobrazem na zboczach Ubehebe. Szybko do nich dołączyłem i zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę chłopaki pozwolili mi skopiować kilka z ich ujęć. Bronkowe kopie są na jego blogu, tutaj.
Przy okazji wyjaśnię na czym polega kopiowanie kadrów w terenie ? Pytam się autora zdjęcia, gdzie dokładnie rozstawił swój statyw po czym szukam trzech dziurek, w które stawiam swój statyw. Kiedy Jerzy kopiuje, postępuje dokładnie tak samo ale zapyta się jeszcze o wysokość rozstawionego statywu, a Bronek wcale nie kopiuje, bowiem jego aparat jest marki Sony i trudno, żeby mógł kopiować to co zarejestruje Canon :-) Kilka dni później Jerzy miał już dosyć papugowania, więc pod pretekstem ułamał jedna nogę ze swojego statywu i od tego czasu miałem problem dopasować trzy nogi do dwóch dziurek. W ten oto sposób nasza technika fotografowania poszła w dwóch rożnych kierunkach. Pod koniec wyprawy statyw Jerzego miał już tylko jedną nogę. Dodam, ze przygoda ze statywem Jerzego jest jak najbardziej prawdziwa. Pozostaje tylko pytanie czy On je świadomie łamał czy one same się łamały, dosłownie paranoja :-)