niedziela, 14 lipca 2013

Drzewa w oceanie

W Południowej Karolinie jest całkiem fajna plaża, na której drzewa, a właściwie ich szkielety są zalewane podczas przypływu. Około 3 km dzikiej plaży, bez żadnych zabudowań i asfaltowych dróg. Na wschodnim wybrzeżu Stanów jest to najdłuższy fragment dzikiej plaży pomiędzy Bostonem a Miami, czyli na odcinku ponad 2000 km.


Jedyne dojście do niej biegnie przez tereny byłej plantacji bawełny, o swietnośći której świadczy przepiękna aleja dębów pokrytych epifitami.


Do samej plaży doszedłem okolu 6-tej nad ranem, temperatura powietrza już przekraczała 30 stopni i oczywiście 100% wilgotności. Przypływ można łatwo przewidzeń ale pogoda i dobre światło to już loteria. Tym razem dopisało mi szczęście, bowiem tuz po wschodzie nadchodził potężny sztorm. Trzaskałem zdjęcia do samego końca widząc jak ściana wody i porywisty wiatr nadciąga z nad wody. Do tej pory nie wiem jak mój aparat to przeżył, tym bardziej chwała dla Canona za ich deszczowo-odporny sprzęt. Sam przypływ zawsze wywołuje u mnie gęsia skórkę a jeśli on się zbiegnie ze sztormem to uczucie strachu staje się normą. Kiedy nad Bałtykiem jest sztorm wytarczy wyjść za wydme i po strachu. Tutaj wydmy są niskie a czasami wcale ich nie ma. Kiedy jest przypływ i sztorm to woda przelewa się do rozleglej strefy buforowej, w której rośnie gatunek trawy odporny na zasolenie.


Drzewa zatopione w oceanie zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. To miejsce wyglądało nierealnie ale kiedy zrobiłem pierwsze ujecie, widoczne na nim fale wprowadziły wyraźny chaos i strasznie urzeczywistniły sam moment. Żeby rozmyć morskie fale, naświetlałem klatkę prze kilka sekund. W takiej sytuacji w sukurs przychodzi filtr, który pochłania światło niczym czarna dziura. Kiedy się patrzy przez taki filtr to świata przez niego nie widać i tylko długie czasy naświetlania są wstanie wydobyć z niego obraz, w którym ruch nabiera jakby innego wymiaru. Próbowałem rożne czasy i feralne 13 sekund okazało się najbardziej optymalne, nie zaburzając bajkowej wizji drzew w otchłani oceanu.

6 komentarzy:

  1. Fantastyczne. Jeśli masz więcej Rafale, to koniecznie pokaż. Piękne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu! Wielka radosc widziec Twoj komentarz :-) Pomimo, ze sam napisalem, iz trzaskalem zdjecia jak szalony, to w wiekszosci przypadkow byly to te same ujecia tylko z roznym czasem naswietlania. Wersja 13 sekundowa okazala sie najlepsza a reszta zdjec wyladowala w koszu, w takim wirtualnym koszu :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, ale rozumiem: ile w końcu można trzymać mega na dysku :D A więcej takich jak to ujęcie z tillandsiami zwisającymi z drzew (jeśli to tillandsie) masz może? Bardzo niezwykłą atmosferę ma.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak to jest Tillandsia usneoides, czyli Spanish moss,ktory jest bardzo popularny we wschodnio-poludniowej czesci Stanow. Bedac w Poludniowej Karolinie, mielismy juz zabi skok do Savannah, miasta szczegolnie znanego z powiesci Johna Berendta "Polnoc w ogrodzie dobra i zla" (Midnight in the Garden of Good and Evil). W Savannah jest mnostwo malych parkow i debowych aleji, ktore sa pokryte tillandsiami. Halina robila tam mnostwo zdjec wiec jak tylko uaktywni swoj blog to bedzie okazja to zobaczyc.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne zdjęcia, bardzo ciekawie to wygląda.

    Nauka

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzieki za komentarz. Mozliwe, ze za kilka lat te drzewa juz nie beda tam staly, bowiem zostana pokonane przez ocean. Moze chociaz przetrwaja w formie elektronicznej :-).

    OdpowiedzUsuń