To było trzynaście lat temu, upalny i wilgotny lipiec. Błąkałem się po ulicach Soho w Nowym Jorku i
szukałem tematu, żeby skończyć rolkę
czarno-białego negatywu, zasiedziałego w lustrzance Minolty. Kiedy zobaczyłem gościa siedzącego na
balkonie, przez krótki moment wyobraziłem sobie, że Garry Winogrand szepczę mi
do ucha "a teraz jest najlepszy moment żeby wreszcie zrobić dobry użytek z
aparatu".
Nigdy później nie
zrobiłem tak wyrazistego ujęcia w ramach ulicznej fotografii. Jest całkiem możliwe, że szept Winogranda to
był tylko jednorazowy wypadek, ot taki
przypadkowy przechodzień jak każdy inny w tym wielkim mieście.